Jest wielu Świętych i Błogosławionych, a także są pewnie osoby, z którymi spotykamy się na co dzień, a których głęboka wiara, wyrażająca się w konkretnych czynach i postawie, często nas zawstydza, wprawia w zadumę i mobilizuje. Taką osobą niewątpliwie była nasza Kochana Matka Kolumba Białecka. Kobieta o niewielkiej posturze, ale przeogromna duchem. Zgłębiając jej życie, lub rozważając jej słowa, wielokrotnie możemy wskazać na momenty, w których widoczna była jej heroiczna wiara. Mogłabym wymieniać i wymieniać… Podchodząc do tematu bardzo osobiście, chciałabym zwrócić uwagę na dwa ważne wydarzenia w życiu Matki Kolumby, które mnie w sposób szczególny ujmują za serce.
Pierwsze wydarzenie to niewątpliwie moment kiedy Matka zakłada nasze Zgromadzenie. Niepojęte jest dla mnie, że osoba w tak młodym wieku jest w stanie podjąć i zrealizować tak odpowiedzialne zadanie. W wieku kiedy Matka rozpoczęła starania nad utworzeniem Zgromadzenia w Polsce, ja nawet nie byłam jeszcze w klasztorze. Moim zdaniem bez nadzwyczajnie silnej wiary nikt nie jest w stanie tego dokonać. Będąc na jej miejscu, pewnie zadręczałabym się różnymi myślami w stylu: „Dlaczego ja?”, „To niemożliwe” , „Ja się nie nadaję”, „Na pewno nie dam rady”… a ona wierzyła, że taka jest Jego wola i uwierzyła, że On ma moc przez nią tego dokonać, pomimo różnych trudności, które napotykała. Jestem przekonana, że Pan Bóg musiał mieć wielkie upodobanie w jej duszy, skoro to właśnie jej powierzył to dzieło, które przecież trwa do dzisiaj.
Drugie wydarzenie, to choroba i cierpienie naszej Maki, a dokładnie sposób w jaki przyjmowała trudne doświadczenie – z wiarą, że wszystko ma sens. W książce: Życie Czcigodnej Matki Kolumby Róży Białeckiej, czytamy: „Matka cierpiała z takim spokojem i poddaniem się woli Bożej, z takim ofiarowaniem się” i jeszcze w innym miejscu: „(…)niezrównana cierpliwość, łagodność i miłość. Wszystkie usługi przyjmuje z wdzięcznością, zawsze ze wszystkiego zadowolona, najmniejszej drażliwości nie widać”.
Jest to kolejna rzecz, która – jak powiedziałam na początku – bardzo mnie zawstydza, wprawia w zadumę i mobilizuje. Od razu przypominają mi się momenty, kiedy mnie niejednokrotnie nie stać było na taką postawę, nawet w sytuacji dobrego samopoczucia, a co dopiero mówić o jakieś chorobie, czy bólu. Ojciec Święty Jan Paweł II pisał: „Kiedy poważna choroba puka do naszych drzwi, nie tylko rozum, ale także wiara przeżywa kryzys i musi odpowiedzieć na rzucone jej wyzwanie. Absurd cierpienia czyha na nas nieustannie; jedynie odwołanie się do wiary w ukrzyżowanego Boga może uratować cierpienie przed pustką znaczenia i nicością, przekształcając to, co bezużyteczne i bezsensowne w coś zbawczego”. Więc jak wielka musiała być wiara naszej Matki, skoro cierpienie znosiła w tak piękny sposób????
Dlatego kiedy przyglądałam się naszej Matce, poszukując wydarzeń w jej życiu, w których heroiczność jej wiary nie mogła być niedostrzeżona, nie potrafiłam nie zrobić sobie swoistego rachunku sumienia… i do głowy przyszły mi jedynie słowa z Ewangelii według św. Marka: „Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu!”.